Jeżeli dotarłeś do tego dnia opisu wyprawy po Olandii domyślasz się, że nocleg na strzelnicy okazał się dość bezpiecznym. Cali i zdrowi po śniadaniu ruszamy w dalszą drogę na południe wyspy.

Po prawo rozciąga się wapienna równina Stora Alvaret, która jest mieszanką bagien, łąk i wrzosowisk, gdzie rosną rzadkie gatunki endemicznych roślin. Koło miejscowości Seby znajduje się cmentarzysko z grobowcami z epoki żelaza.

Po kolejnych 10 km jazdy docieramy do Eketorp Borg. Już z daleka robi duże wrażenie. Rowery zostawiamy przy murku nieopodal szlabanu, przy którym kupujemy bilety na wejście. Jest to najbardziej znany i najlepiej zachowany fort na Olandii. Zamieszkały już około III w p.n.e, 700 lat później był to już gród otoczony murem. Dzisiejszy wygląd grodu to dzieło rekonstruktorów, którzy odtworzyli jego pierwotny wygląd sprzed ostatecznego upadku w XIII w.

Teraz gród pełni rolę skansenu, po którym spacerują świnie, gęsi i owce. Można przebrać się w stroje z epoki, wypiec chleb, bądź spróbować się w celności strzelając z łuku. W środku budynku dzięki sporych rozmiarów makietom można prześledzić wygląd grodu w poszczególnych epokach. W okresie wakacyjnym skansen tętni życiem. My po około 2 godzinach spędzoytch na miejscu ruszamy dalej.

Ciekawostką południowego krańca wyspy, jest 4.5 kilometrowy mur Karola Gustawa X. Aby zamknąć mieszkającą tam zwierzynę i uatrakcyjnić w ten sposób polowania, władca polecił wybudowanie muru oddalonego o 6.5 km od południowego cypla. Do dzisiaj żyje tam około 200 sztuk danieli, a większą cześć zamkniętego obszaru zajmuje Ottemby Naturrum. Rezerwat ten jest jednym z najlepszych miejsc do obserwacji ptaków, a tutejsi ornitolodzy obserwowali nad nim przeloty około trzystu różnych gatunków ptaków wędrownych.

Na samym cyplu znajduje się latarnia morska. Dojazd do niej stanowił dla nas nie lada wyzwanie, ponieważ ostatnie 4 km pokonywaliśmy przy bardzo silnym wietrze w twarz. Maksymalna prędkość jaką udało się w tym czasie uzyskać to 10km/h. Dawno nie jechałem rowerem przy tak silnym wietrze, ale rozległe widoki z balkonu latarni, po pokonania kilkudziesięciu schodów, wynagradzały trud.

Soczysta zieleń traw, błękitne niebo i ciemnoniebieskie morze, sprawiały że chciało się tam spędzić jak najwięcej czasu. Co też uczyniliśmy. Dopiero po ponad godzinie opuściliśmy latarnie, kierując się po raz kolejny (tym razem z wiatrem) na północ.
Po niespełna godzinie jazdy, koło 18 docieramy do punktu obsługi podróżnych, gdzie korzystając z dobrodziejstw ciepłej wody. Mogliśmy się umyć, a ja przy okazji przeprałem troszkę bieliznę. W czasie około łazienkowym ni stąd, ni zowąd przyszła nad nami krotka, acz konkretna ulewa, po której szybko wyszło słońce i na niebie ukazała się tęcza. Umyci ruszamy dalej i od razu rozglądamy się za dogodnym miejscem na nocleg. Pomni doświadczeń z pierwszego wieczoru na wyspie, nie chcemy za bardzo zbliżać się do mostu, tylko znaleźć kawałek trawy nie będącej czyjąś własnością.
I tak z 5 km za Mörbylånga rozbijamy namiot tuż nad brzegiem morza w otoczeniu dość gęstych szuwar, które targane niemal przez całą noc wiatrem, nie dawały nam spokojnie spać. Obok znajdowała się jakaś opuszczona komórka, a teren był odgrodzony od morza drutami. Wyglądało to na jakieś pastwisko, tyle że nie było na nim widocznych śladów bytowania zwierząt, ani tym bardziej pasterzy. Przed nami ostatnia noc na Olandii.