Rano budzi nas dźwięk wody lecącej ze szlauchu. Lekko zdziwieni wyskakujemy z namiotu. Jak się łatwo domyśleć ta pięknie skoszona trawa, to pole golfowe, a rano automatycznie włączyły się zraszacze. Szczęśliwie w sobotę o 5.30 żadnych amatorów golfa jeszcze nie ma. Wieczorem w ciemności nie wpadliśmy na to że, może to być pole golfowe. Chorągiewek w dołkach nie było, domek klubowy oddalony o parę km. Szczęśliwie nie rozbiliśmy się na samym greenie, tylko na wyższej trawie pod drzewami. Jak najszybciej się dało zwinęliśmy majdan i niezauważeni wyjechaliśmy na drogę.
Dojechaliśmy do miejscowości Jämjö i tam już na spokojnie na przystanku autobusowym zjedliśmy śniadalnie. Niestety ścieżki rowerowej jak nie było tak nie ma. Jedziemy trochę na czuja, nadal na wschód.

Po paru km docieramy do miejscowości Kristianopel, gdzie znajduje się pole namiotowe położone nad samym morzem. Posiedzieliśmy chwilę na ławkach, i tam pierwszy raz zobaczyliśmy Olandię. Widoczna jako płaski kawałek lądu oddalonego w linii prostej o około 20 km. Z racji wczesnej pobudki nie musieliśmy się za bardzo śpieszyć, ale chcieliśmy w miarę wcześnie dojechać do Kalmaru, żeby pobuszować po informacji turystycznej w poszukiwaniu map Olandii i krain Blekinge i Kalmar.
Ciąg dalszy to kolejne kilometry jazdy blisko trasy E22, raz po jej wschodniej raz po zachodniej stronie. Nie obyło się również bez konieczności przejechania kilku km po samej trasie. Koniec błądzenia nastąpił w miejscowości Söderåkra, tam naszym oczom pierwszy raz ukazał się znaczek informujący, że trafiliśmy na szlak rowerowy prowadzący do Kalmaru. Teraz już bez większego stresu jechaliśmy rozglądając się za charakterystycznymi znaczkami „Looped square” informującymi o atrakcjach turystycznych.

Pierwszy z nich pojawił się podczas przejazdu przez Hagby. Tam to znajduje się kościół typu rotundowego znanego z Bornholmu. Jak można przeczytać na tablicy informacyjnej, pierwszy drewniany kościół wybudowano w XII wieku. Dzisiejszy wygląd kościół zawdzięcza przebudowie w XVIII wieku, od tamtego momentu miał pełnić funkcje zarówno obronne jak i sakralne. W środku na północnej ścianie kościoła znajduje się krzyż z XIV wieku i ambona z 1760. Przy kościele jest cmentarz i drewniana dzwonnica. Ostatniej jego przebudowy dokonano w 1968.

Po zwiedzeniu wszystkiego co się dało wokół kościoła, zjedliśmy porządny posiłek i ruszyliśmy w dalszą drogę. Jadąc dalej szlakiem rowerowym mało uczęszczanymi drogami, za miejscowością Ljungbyholm trafiamy na dość osobliwy kawałek drogi tylko dla rowerów. Jest to 8 km wąski i prosty jak strzała asfaltowy odcinek, biegnący w dużej części wśród pól. Co pewien czas przy drodze pojawiają się domki z charakterystycznym czarno-białym napisem na froncie. Jak się łatwo domyśleć trafiliśmy na jakąś dawną linie kolejową zaadaptowaną na potrzeby ścieżki rowerowej, a owe domki to stacje kolejowe.
Tak oto około 14 docieramy do Kalmaru, gdzie pierwsze kroki robimy w kierunku informacji turystycznej. Zawsze mnie zadziwia, gdy w Polsce informacja turystyczna potrafi być otwarta, tylko w dni powszednie w godzinach urzędowych 9-16, czy coś w tym rodzaju. Na szczęście tu w okresie wakacji turistbyrå, bo tak po szwedzku nazywa się informacja turystyczna, w weekendy otwarta jest do 16. Trzy priorytetowe zadania: zdobyć mapy Olandii i okolic Kalmaru, sprawdzić pogodę w internecie i dowiedzieć się jak dotrzeć na wyspę z rowerem.
Dwa pierwsze zadania nie stanowiły problemu, już w momencie stawiania rowerów przed budynkiem zauważamy dwa komputery, stojące przy oknie. Po wejściu do budynku poza stoiskami ze wszystkimi gadżetami, na przeciwległej ścianie znajdują się wszelkiego rodzaju ulotki informacyjne i darmowe mapy. Z racji tego, że Olandia jest bardzo wąską i południkowo wydłużoną wyspą, oddzielne mapy są dla części północnej i południowej. Za jedyny minus darmowych map można uznać bardzo dużą ilość reklam wydrukowanych na jej bokach. Są to najczęściej reklamy pól namiotowych, sklepów i pensjonatów, a numerki wskazujące, gdzie dany obiekt się znajduję potrafi zasłonić spory obszar mapy. No ale cóż – darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Nauczony doświadczeniem z Bornholmu wziąłem po trzy egzemplarze map, żeby w razie przemoczenia mieć zapasową, a nie nawigować na podstawie strzępów papierków. Zaopatrzeni we wszystkie potrzebne mapy chwile spędzamy w internecie wysyłając do rodziny darmowe smsy ze stron operatorów. Szybki rzut oka na strony pogodowe, bo już przed samym Kalmarem na niebie pojawiły się ciężkie chmury zwiastujące burze, wiec wypadałoby się zorientować jak długo będzie padać.

No i ostatni i co by nie mówić najważniejszy punkt wizyty. Informacja jak dostać się na wyspę. Sprawa nie jest banalna. Olandia jest wyspą niedaleko wschodnich wybrzeży Szwecji, a najmniejsza odległość miedzy nią i stałym lądem wypada właśnie w okolicach Kalmaru. Można się domyślać, że właśnie z tego powodu powstało tu miasto. Przez długi czas wyspa nie miała drogowego połączenia ze stałym lądem, a ruch pasażerski prowadzony był promami. 30 września 1972 został oddany do użytku most Olandzki, o długości nieco ponad 6 km. Był to przez długi czas najdłuższy most w Europie. W zachodniej jego części wybudowano charakterystyczny garb wznoszący się na wysokość 36 metrów, w celu umożliwienia żeglugi większym statkom przez cieśninę Kalmarską. Szperając po internecie i czytając przewodnik dowiedziałem się, że w okresie letnim na moście wprowadzony jest zakaz ruchu rowerów, a ich przewóz odbywa się specjalnym darmowym autobusem. Niestety pracownik informacji wyprowadził nas z błędu. Dowiedzieliśmy się, że autobus został niedawno wycofany z użytku i jedyną możliwością dostania się na wyspę z rowerem, jest prom odpływający z miejsca nieopodal budynku w którym się znajdujemy. Dostaliśmy ulotki informacyjne dotyczące tego sposobu dotarcia na wyspę i ruszyliśmy w miasto. Pierwszym miejscem, które chcieliśmy zobaczyć, to miejsce z którego odpływa prom. Rzeczywiście kilkaset metrów dalej przy nabrzeżu znajduje się mini terminal promowy Kalmar Barkassbryggan.

Statek M/S DESSI pływa od połowy kwietnia do końca września. Rejs trwa 30 minut, a koszt biletu normalnego to 55, ulgowego 40 koron szwedzkich. Nie trzeba płacić dodatkowo za rower.
Uzbrojeni w wiedzę jak dotrzeć na wyspę ruszamy zwiedzać miasto. Najważniejszą atrakcją Kalmaru jest położony na niewielkiej wysepce Zamek kalmarski (Kalmar slott). Po podjechaniu pod bramę okazało się, że jest otwarty do 18, a bilet na zamek kosztuje 130 SEK (ok 70 zł). Stwierdziliśmy, że podjedziemy do niego, gdy będziemy wracać do Karlskrony. Za taką cenę należy poświęcić dużo więcej czasu na jego zwiedzanie niż „marne” 2h. Przy okazji będziemy mieli na uwadze, żeby zostawić tyle gotówki.

Kolejne punkty programu to dworzec kolejowy i kościół katedralny. Kalmar jest dość ważnym węzłem kolejowym, z dworca odjeżdżają pociągi do Malmö,
Göteborga nawet Kopenhagi.
Dominującą religią w Szwecji jest Protestantyzm, a położony niedaleko dworca kościół jest jedną z dwóch katedr szwedzkiego kościoła ewangelicko-luterańskiego. Do tego wyznania według rożnych danych należy ponad 60% 10 milionowego narodu szwedzkiego. Sam kościół, w porównaniu do rzymsko-katolickich katedr, nie należy do najbardziej okazałych. Niejeden kościół w małych miasteczkach w Polsce jest zdecydowanie większych rozmiarów. Wnętrze jest dość surowe, co jest powszechne w kościołach protestanckich. Długo w środku nie zagościłem, żeby dać szanse współtowarzyszowi podróży na zobaczenie wnętrza. Zdecydowanym plusem podróżowania z drugą osobą jest możliwość pozostawienia roweru pod czujnym okiem, można wejść do każdej napotkanej atrakcji turystycznej. Szwecja jako taka jest (była) krajem bezpiecznym, więc w małych miasteczkach bez problemu można zostawić na kilka minut rower pod sklepem. Nie stosuje się dużych zapięć, tylko tuż obok hamulca umieszczone jest coś w rodzaju szczęki zamykanej na kluczyk. Z jednej strony szczęki wysuwany jest bolec, który przechodzi między szprychami, blokując możliwość poruszania się koła. Niestety, w dużych miastach sytuacja nie wygląda już tak różowo, coraz częściej widać rowery zamykane porządnymi zabezpieczeniami.

Jeszcze chwilę pokręciliśmy się po centrum i wracamy na nabrzeże, by punkt 18 ruszyć w kierunku Olandii. Z promu bardzo okazale prezentuje się most Olandzki, wyraźnie widach jego wybrzuszenie wspierane na 10 filarach. Przez cały rejs wisiałem na relingu podziwiając ten cud architektury. Zastanawiałem się, dlaczego w Polsce do tej pory istnieje miasto do którego można się dostać jedynie promem i nadal nikt nie wymyślił jak połączyć go ze stałym lądem. Rozważania zakłócił mi widok ogromnego korka, który utworzył się niemal na środku mostu. Sznur samochodów ciągną się dobre 2 km w jedną i w drugą stronę. Widocznie na moście był jakiś wypadek. Po dopłynięciu na wyspę udajemy się w kierunku północnym. Jedziemy ścieżką rowerową wzdłuż drogi na Saxnäs. Droga prowadzona jest wiaduktem nad główną drogą wiodącą z mostu. Widać mrowie samochodów jadących w kierunku centrum wyspy, znak to niechybny, że na moście udało się rozładować korek.
Szukamy miejsca na nocleg. Ja dość mocno napaliłem się, żeby nocować blisko morza, zwłaszcza że pogoda zrobiła się cudowna i jest szansa na piękny zachód słońca. Niestety część wyspy między mostem a jej stolicą jest dość gęsto zaludniona, i ciężko znaleźć kawałek plaży nie będącej czyjąś własnością. Koniec końców odjeżdżamy dobry kilometr od wybrzeża i znajdujemy kawałek niskiej trawy niedaleko zabudowań i ulicy, dość dobrze osłonięty od niej gęstymi krzakami (chyba coś w stylu żywopłotu).
Dzisiejsza trasa była naprawdę długa, na liczniku mamy około 110 km. Szczęśliwie większość prowadziła płaskimi trasami, ale i tak dość mocno zmęczeni zaraz po szybkiej kolacji zasypiamy twardym snem.