Olandia powrót

Olandia powrót

Co dobre szybko się kończy. Przed nami ostatni dzień na szwedzkiej ziemi. Za kilkanaście godzin będziemy już płynąć w stronę Polski. Zanim jeszcze wsiądziemy na prom, czeka nas zwiedzanie Karlskrony. Po porannych „rytuałach”, dość szybko wsiadamy na rowery i około 10 docieramy do obrzeży miasta. Miasto założone w 1680 przez Karola XI. na wyspie Trosso.

Kościół Świętej Trójcy
Kościół Świętej Trójcy

Król wybrał to miejsce na bazę floty wojennej z racji tego, że w tym miejscu Bałtyk nigdy nie zamarza. Problem polegał na tym, że właściciel wyspy, nie chciał jej sprzedać. Problem dla króla dość prosty do rozwiązania. Właściciela wtrącono do więziennika dopóki nie zmieni zdania (jakie sposoby perswazji zostały zastosowane, można się tylko  domyślać). Koniec końców baza wojskowa powstała, a Karlskrona dzięki temu zyskała siatkę szerokich ulic, po których mogli defilować marynarze.

 Muzeum Marynarki Wojennej
Muzeum Marynarki Wojennej

Najważniejszą atrakcją miasta jest muzeum poświęcone historii szwedzkiej marynarki wojennej. Warte zwiedzenia są również: Stare Miasto, port wojenny, zabytkowe stocznie i forty. Pod miastem znajduje się rezydencja budowniczego okrętów Fryderyka Henryka Chapmana, która jak i pozostałe atrakcje Karlskrony zachowały się w znakomitym stanie i wpisane zostały na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Ulice w Karlskronie
Ulice w Karlskronie

Pokręciliśmy się trochę po ulicach miasta i ruszyliśmy ku wyspie o wdzięcznej nazwie Dragsö, której dużą część zajmuje kamping. Okazało się że można spokojnie na niego wjechać z rowerami i skorzystać z prysznica, który jest dodatkowo płatny. Po wrzuceniu monety 5 koron szwedzkich ciepła woda leje się przez 3 minuty. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji, żeby za 10 koron czyli trochę pona 4 zł, wziąć porządny prysznic i zmyć z siebie tygodniowy brud.

Wysepki Karlskrony
Wysepki Karlskrony

W międzyczasie przygotowaliśmy sobie ostatni obiad w Szwecji (dopiero za trzecim razem jak tu byliśmy zorientowaliśmy się że kilka metrów za łazienką jest ogólnodostępna kuchnia gdzie na spokojnie można przygotować posiłek i umyć naczynia). Najedzeni i umyci ruszamy w kierunku wyspy Verko i terminala promowego Steny Line. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze Lidla, którego widzieliśmy pierwszy raz w Szwecji. Ceny były troszkę niższe niż w ICA czy Coop. Wydaliśmy ostatnie drobne, które zostały nam z całego tygodnia pobytu w Szwecji, kupując jakieś słodycze i inne niezdrowe rzeczy.

Kamping Dragsö
Kamping Dragsö

Po kilku minutach jazdy znaleźliśmy przyjemne miejsce na ulicy Saltsjöbadsvägen, gdzie można posiedzieć na ławeczkach i popatrzeć jak kolejne promy przypływają bądź odpływają z terminala promowego. Jakoś 2 godziny przed planowanym wypłynięciem  promu ruszyliśmy. Zostało nam około 6 km. W pewnym momencie zorientowałem się, że gdzieś po drodze zniknął mój kolega. Myślałem że poszedł za potrzebą, bo wzdłuż ścieżki rowerowej prowadzącej do terminala ciągną się las. Gdy po kilku minutach kolegi nie było widać, wróciłem kilkadziesiąt metrów. Patrzę a tu rower odwrócony do góry kolami, sakwy i inny dobytek zdjęty. Jak pech to pech na ostatnich kilometrach złapać gumę. Oczywiście lekkie nerwy żeby zdążyć na prom, ale po kilkunastu minutach operacja zakończyła się sukcesem. Powiem szczerze, myślałem że minie pierwszemu przytrafi się ta sytuacja z racji przetartej opony, ale dopadło kolegę. Koniec końców bez problemu zdążyliśmy do terminala, gdzie pracownik kierujący ruchem samochodów wjeżdżających na prom zrobił wielkie oczy, po tym jak na pytanie ile czasu i gdzie byliśmy w Szwecji, oraz jak dużo kilometrów przejechaliśmy, kolega pokazał mu licznik, na którym wyświetlił się dystans koło 800 km. Wyjaśniliśmy że to razem ze 200 km zrobionymi jeszcze w Polsce, czyli około 600 km przez 7 dni w samej Szwecji. Po wjeździe na prom zabrałem z sakwy śpiwór i prowiant na podróż. Stwierdziłem że jak i tak płyniemy nocny rejsem, nie mając wykupionej kajuty, położę się gdzieś pod fotelem i prześpię noc. Jak postanowiłem tak uczyniłem. Pół godziny po wyruszeniu już spałem głębokim snem. obudziłem się w nocy może raz, ale nie ruszając się ze śpiwora przespałem dobre 8 godzin. Rano szybkie śniadanie i tuż przed 9 opuszczamy prom. Znów w Polsce. Wracamy również pociągiem słonecznym, którym jechaliśmy w tę stronę. Mamy około 6 godzin na szwendanie się po Gdyni, zjedzenie polskiego obiadu i zapakowanie się do pociągu. Tak oto kończy się nasza 10 dniowa wyprawa. Szczerze polecam wszystkim jeśli tylko mogą, aby wybrali się na Olandię. Dojazd nie jest trudny, a widoki i przyroda piękne. Do tego dobra infrastruktura rowerowa, mnóstwo szlaków i ścieżek rowerowych. Na 10 dni ze wszystkimi dojazdami, promami i jedzeniem wydaliśmy na głowę 1300 zł. Jak na wyprawę do dość drogiego kraju jakim jest Szwecja, uważam to za dobry wynik. Oczywiście gdyby ktoś w przeciwieństwie do nas chciałby nocować na kempingach i jadać obiady w restauracjach, koszt takiej wyprawy może wzrosnąć do ponad 2 tysięcy. Co kto lubi. My woleliśmy spać na dziko. W pierwszej kolejności z racji kosztów, a w drugiej z racji tego, że duża część kempingów na Olandii była mocno oblegana. Dla mnie zdecydowanie większą przyjemność stanowi rozbicie się gdzieś nad samym morzem, lub w cichym miejscu, niż gnieżdżenie się między kamperami. Z głodu nie umarliśmy, brudem też nie zarośliśmy, a co zaoszczędziliśmy będzie na kolejną wyprawę. Może już za rok

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*